Dziewczyna wskazała ręką na leżącą obok jej torebkę.
- Po... Po...
Zacząłem przeszukiwać torebkę dziewczyny. Wyrzucałałem po kolei wszystko co według mnie na pewno nie było tym co może jej pomóc.
Chwyciłem właśnie za kolejny "zbędny" przedmiot, kiedy kobieta dzwoniąca jeszcze chwilą po pomoc znlazła się przy mnie.
- To to! - krzyknęła
Chciałem
przyjrzeć się przedmiotowi dokładniej, ale nie miałem szans. Szatynka
wyrwała mi go z rąk po czym odpakowała i wbiła w udo mojej dziewczyny.
To było okropne. Widok ledwo żyjącej Maggie z jakąś igłą wystającej z uda. Złapałem ją za rękę starając w jakikolwiek sposób pokazać jej, że tu jestem i ją wspieram. Mimo upływu czasu stan brunetki się nie poprawiał. Ledwo co oddychała, a ja miałem wrażenie, że zaraz może przestać i będę musiał robić jej usta usta. Ciężko zachować zimną krew kiedy wiesz, że ktoś może umrzeć na twoich oczach, a ty nie masz zielonego pojęcia co zrobić by im pomóc.Serce waliło mi tak jakby zaraz miało wyskoczyć z kltki pierszowej, zaczeło mnie uciskać w żołądku, ręce zaczęły się pocić. Bałem się jak nigdy dotąd. Fakt, że to mogą być jej oststnie minuty a może i sekundy życia przyprawiał mnie o dreszcze. W pewnym momencie ktoś przepchnął mnie na bok. Już miałem wydrzećsię na niego, że tu leży chora dziewczyna, ale zobaczyłem, że to lekarz. Dokładniej mówiąc trzech lekarzy. Dwóch z nich sprawdzali jej tętno, starali się z nią kontaktowaći. Po prostu ją badali. Stałem z boku przyglądając się wszystkiemu. Kumulowało się we mnie tyle emocji. Od złości przez stres do smutku i bezradności.
Podszedł do mnie jeden z ratowników.
- Witaj chłopcze. Widziałeś co się wydarzyło?
-
Tak połowicznie. - nie odrywałem od niej wzroku - Przeglądałem wieszak,
a kiedy się odwrocilem ona już leżała na ziemi i ledwo oddychała. Ta
kobieta mi pomogła. Krzyknąłem tylko by dzwoniła po pomoc. Maggie miała w
torbie tą strzykawke.
- Wiesz co mogło spowodować to osłabienie?
- Niestety...
- Jadła coś co mogło jej zaszkodzić czy to raczej... - zrobił specjalną pauze
- Co?
- Jesteś z rodziny?
- No ja... Jestem...
- Z rodziny?
- Tak. Znaczy nie. - wziąłem oddech - Jestesm jej chłopakiem.
- Przykro mi, ale nie możemy udzielić ci żadnych informacji.
- Wcale nie jest panu przykro. - powiedziałem pod nosem, a mimo to za głośno
- Słucham?
- Jestem biżej niej niż ciotka! Powiniem wiedzieć co jej jest!
- Tyle, że ciotka jest z rodziny. - mówił wciąż opnowanym tonem - Jeśli wyrazi na to zgodę zostaniesz dopuszczony do wyników badań.
- To... - zacząłem, ale lekarz mi przerwał
- Musisz mieć to na piśmie.
- Kurw...
- Nie przeklinaj. - uciszył mnie zanim zdołałem wypowiedzieć TO słowo
Przekręciłem oczmi.
- Zabieramy ją! - krzyknął kierowca ambulansu wychodząc z pośpiechem ze sklepu. Niósł Maggie na transporerze.
- Mogę jechać? - spytałem pełeny goryczy w głosie
- Mówłem ci. Nie jesteś z rodziny - nie jedziesz. - ruszył za tamtymi a ja za nim
- A mogę chociaż wiedzieć gdzie ją zabieracie?!
- Neath Port. - zamknął drzwi wozu
Ambulans zniknął za zakrentem.
Chwila Leondre. Jaki masz plan. Dobrze byłoby powiadomić o całym zajściu jej mamę. Tyle, że nie mam jej numeru. Ich dom jest dwa razy dalej niz
szpital, więc do szpitala i dzwonisz do niej z telefonu Mag. Plan idealny! Czas, start!
Zacząłem biec. Biegłem i biegłem. Nie zwracając uwagi na przeszkody, zmęczenie czy lejący sie ze mnie pot. Biegłem niczym Forest Gump. Nie zdążyłem zapuścić brody, kiedy byłem na miejscu.
- Maggie Cowell. - powiedziałem zdyszany do recepcjonistki
- Dzień dobry. - odpowiedziała mi z uśmiechem. Trochę sztucznym, ale coż, taka praca. - Jest na badaniach. Możesz usiąść i poczekać.
- A gdzie będzie jej sala?
Kobieta wpisała coś w komputerze i odpowiedziała:
- Sala B17. Na końcu korytarza i w lewo.
- Dziękuję.
Pobiegłem we wskazane mi miejsce. Była tam pielęgniarka.
- Dzień dobry ty do Maggie?
- Tak.
- Jest na badaniach. Trochę potrwa zanim sprawdzą co jej jest. - zamyśliła się chwilkę - Może wiesz? - pokręciłem głową - A może znasz kogoś takiego? - potręciłem głową
- Chociaż... Pozwoli pani, że pogrzebię troche w jej rzeczach? - spytałem i nie otrzymując odpowiedzi podbiegłem do znajdującej się obok łóżka szawki nocnej na której leżała torebka brunetki. Po raz kolejny dzisiaj przeszukiwałem tą rzecz. Telefon! Zbawienie, pomoc i uzależnienie w jendym. Dobra nie zajmuj się tym teraz! Skarciłem się w myślach. Szczęście nie ma blokady. Szybko odnalazłem kontakt Mamuś xx i wybrałem numer. Długo nie musiałem czekać.
- Mag! Gdzie ty jesteś?! Czekam pod szkołą już od 20 minut! Spóżnimy się na kontrolę. Gdzie jesteś?! - odezwała się po polsku
Nie trudno się domyśleć, że jedyne co zrozumiałem to Mag. Nieśmiało wyprowadziłem ją z błędu:
- Dzień dobry. - powiedziałem w moim ojczystym języku
- Kim jestes?
- Jestem Leondre.
- Ahh no tak. Chłopak Maggie. - po głosie poznałem, że się uśmiecha - Ale co się stało?
- Maggie zasłabła. Zaczęła ciężko odddychać. Dostała jakiś zastrzyk, a teraz jest na badaniach.
- Mój Boże... - westchnęła - Gdzie jesteście?
- Szpital Neath Port.
- Dobrze zaraz tam będę.
Rozłączyłam
się i usiadem na plastikowym krzesełku w korytarzu. Zacząłem
przetwarzać myśli, zdarzenia. Maggie zasłabła będąc w skelpie. Do
którego zabrałem ją ja. Gdyby była w szkole na pewno lepiej by jej
pomogli. Nie ma to jak zamiast randki zafundować swojej dziewczynie
podróż do szpitala! Gdyby nie ta kobieta Mag mogła by przestać oddychać,
a ja siedziałbym teraz w kostnicy. STOP! Leondre skończ! Jest jak jest i
nie zmienisz tego! - skarciłem się w myślach. - Czasu nie cofniesz.
~Charlie~
Wszedłem do klasy. Blondynka
siedziała w ławce pod oknem i gadała z jakąś dziewczyną.
"Lepiej być nie mogło." - pomyślałem i podszedłem do
niej.
Nie pytając o zgodę usiadłem na krześle obok.
- Eee... A co ty robisz?
- Siadam. Nie widzisz?
W tym momencie do sali wszedł nauczycuiel.
- Idź stąd! Jasmine miała tu usiąćś, a po tej szopce nie mam najmniejszej ochoty widzieć cie na oczy.
- Skoro tak... - wstałem i udałem, że robię krok
- Lenehan! Nie chodź po klasie w czasie lekcji! - skarcił mnie nauczyciel - Wracaj na miejsce.
Uśmiechnąłem się zawadiacko.
- Jaka szkoda, że nie mogę. - rzekłem sarkastycznie do blondynki, która tylko przewróciła oczami i odwróciła się ode mnie.
Lekcja trwała w najlepsze. Dobra nie przesadzajmy. Po prostu trwała. Ashley wyszla do łazienki. Nic dziwnego, ale właśnie wtedy pan Mackons powiedział:
- Chciałbym, żebyście dobrali się w pary. Zrobicie pewien projekt...
Objaśnił nam po któtce czego będzie doczył po czym dodał:
- Proszę mi podawać w jakich parach będziecie.
Byłbym idiotą gdybym nie skorzystał z takiej okazji. Moja ręka od razu znalazła się w górze.
- Charlie Lenehan i... - zaczał
- Ashley Cowell. - dokończyłem
- Ashley? Ona wie? - spytał
- Naturalnie.
Po chwili dziewczyna wróciła. Ponownie w idealnym momencie! Nauczyciel zaczął czytać nazwiska, a kiedy doszedł do naszych...
- Krisin i Elie, Charlie i Ashley, Matt i...
- Co?! Charlie i Ashley?! - spojrzała na mnie z pretensją - Zrobiłeś to z premedytacją!
- Może tak, może nie.
To nie istotne. Najważniejsze, że spędzimy ze sobą trochę czasu i mam nadzieję wyjaśnimy sobie parę spraw.
- Ale ja nie... Proszę pana! Mogę zmienić parę?
Pan Mackons spojrzał na nią zza okulartów.
- Mówiłeś, że wie. - zwrócił się do mnie po czym uśmiechnął w sposób gdyby chciał powiedzieć "Byłem taki sam w twoim wieku. Brawo chłopcze!" - Pary są podobierane. Nie będziemy ich zmieniać, bo masz taki kaprys.
Do końca dnia dziewczyna nie odezwła się do mnie słowe. Posyłała mi jedynie krzywe spojrzenia. No cóż, nie da się wszystkich uszczęśliwić.
~Leondre~
Siedziałem ze schowaną twarzą w rękach. Usłyszałem stukot obcasów. Podniosłem wzrok i zobaczyłem mamę Maggie.
- Dzień dobry. Mag jeszcze badają.
- Dzień dobry. Dziękuję ci za telefon. Stałabym pod tą szkołą. Z każdą kolejną minutą coraz bardziej się denerwowała nie mając pojęcia, że jest w miejscu docelowym.
- Nie ma za co naprawdę.
- Jak to się stało?
- Dzień dobry - już mi się to słowo przejadło - Czy pani jest mamą Maggie Cowell?
- Tak to ja.
- Prosiłabym panią o uzupełnienie papierów. Najlepiej w trybie natychmiastowym.
- Dobrze.
- W takim razie zapraszam za mną.
Mama brunetki wraz z pielęgniarką odeszły. Poszedłem do łazienki obmyć twarz.
~Maggie~
- Panno Cowell, pani chłopak prosi o udostępnienie mu wyników badań. - zaczął lekarz - Wyraża pani zgodę?
- Nie.
- Nie? - wyraźnie się zdziwił - To znaczy... dobrze. Twoja decyzja. Nie będę cię namawiać.
Szczerze mówiąc może i byłoby to jakieś ułatwienie. W końcu nie musiałabym mu tego mówić, bo podczas rozmowy gdzi będę mu wszystko wyjaśniać (nie obędzie się bez takiej) już by to wiedział. Jednak ja wolę przedstawić mu sytuację sama. Nie wiem jeszcze kiedy, ale zrobię to. Leo mi nie odpuści. Czuję to.
- Mag! - o wilku mowa - Wiesz jak się o ciebie martwiłem? Nie rób mi tak więcej!
Zaśmiałam się. Rozumiem go, ale nie moge obiecać. Po co obiecywać skoro wiesz, że nie dotrzymasz słowa?
- Leo...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kochani jesteście cudowni!
Dziekuję za TAKI odzew pod poprzednim rozdziałem!!
Daliście mi tyle radości!
Rozdział jest.... późńo, krótki, nudny.
Nie najlepszy aczkolwiek, że są tam rzeczy, tórew mi się podobają :D
Szkoła ostatnio przejęła nade mną kontrolę, ale spokojnie wakacje już za 12 dni bez weekendów!!
Damy radę!!
Będę miała więcej czasu na pisanie, więc będzie duuużo lepiej i ciekawej!!
Raz jeszcze wam dziękuje.
Przede wszystkim osobą, które zwykle nic nie piszą a wtedy się ukazały :)
Kocham was moje dzieci ~ Maggielenka <3